Marai. W podróży. Kuchnia Francuska.

KUCHNIA FRANCUSKA
(fragmenty)

"Jeśli cię ten temat nie nudzi, opiszę ci historię mojego pierwszego paryskiego obiadu. Jak wiadomo, inne narody można poznać dopiero przy stole. (...) Miałem dwadzieścia trzy lata i przyjechałem do Paryża z taką żarliwością w sercu, z jaką pielgrzym przybywa do sanktuarium. (...) W Paryżu świeciło słońce. (...) Francuska kuchnia, pomyślałem i do ust napłynęła mi ślinka. Prędko wcisnąłem kapelusz i po chwiejnych jak w kurniku schodkach zbiegłam na paryską ulicę. 

Niepewnie i ze wzruszeniem błąkałem się przez pewien czas po okolicy, nim wreszcie przystanąłem przed pierwszą napotkaną restauracją. To historyczne chwile prywatnego życia. Człowiek mówi sobie: "Poznam teraz francuską kuchnię, jedną z najszlachetniejszych gastronomii świata, tyle o niej czytałem i słyszałem. Naród przedstawia się światu nie tylko poprzez dzieła sztuki w muzeach, lecz również przez dzieła swoich kucharzy i kucharek." (...) Przed stu dziesięciu laty Dickens w drodze do Włoch z zachwytem odkrywa francuską kuchnię, zresztą to właśnie odważni podróżni angielscy okazali się gośćmi, którzy nauczyli czystości francuskich oberżystów. Kuchnia francuska, pomyślałem. Po czym wszedłem do restauracyjki przy rue de Soufflot.

Usiadłem grzecznie przy długim, nakrytym papierem stole i czekałem na swoją kolej. (...) Była to mała, tania restauracyjka, przychodzili tu studenci, urzędnicy, pracownicy, pracownicy okolicznych sklepików. Obiad kosztował trzy franki. Zamówiłem hors-d'oeuvres, zestaw przystawek, mięso na sposób angielski ze smażonymi kartoflami i jakiś deser, który nazywał się Baba au rhum. Spodobała mi się nazwa. Przystawki przyniesiono bezzwłocznie. Składały się na nią trzy rzodkiewki, kawałek starego, znużonego życiem i wymęczonego w oleju sera oraz trzy czarne oliwki. Ze smutkiem przyglądałem się tej martwej naturze. Talerz wyglądał ubogo i smętnie. (...) Zmieszany, w pełnym nadziei oszołomieniu czekałam na cud - człowiek zawsze czeka na cud, w przeciwnym razie nie warto żyć - a w tej chwili cud francuskiej kuchni reprezentowały trzy rzodkiewki, oliwki i kawałek starej ryby zamiast morskich raków, łososiów, owoców południowych, rozmaitych grzybów i serwowanych z wyrafinowaniem licznych jarzyn, na które moja dusza i żołądek przygotowywały się  zawsze, ilekroć w domu czytałem francuską powieść lub słyszałem słowa "kuchnia francuska". Oliwki były gorzkie. Ryba trochę zjełczała. Rzodkiewki twarde i przywiędłe, ale ponieważ miały znajomy smak, w końcu je zjadłem. Mięso na sposób angielski, które przede mną postawiono, okazało się najprawdziwszym żylastym ochłapem czwartej kategorii, który przykryto jakimś żółtym sosem; coś takiego w domu kupujemy dla psów. (...)

Grzecznie żułem śmierdzące mięso, zaskoczony oglądałem polane rumem, przypominające kaszę ciasto, którego piękna nazwa pasowałaby do bohaterki powieści. A potem już nic więcej nie nastąpiło. W żołądku odczuwałem podejrzane poruszenia. W ustach pozostawał nieprzyjemny smak. Kelner zapytał niecierpliwie, czy zamierzam zapłacić, bo inni czekają na miejsce. Zapłaciłem i bogatszy o jedno z najważniejszych doświadczeń życiowych  znów wyszedłem na paryską ulicę. Stałem przed jedną z kamienic na rue de Soufflot (...) w sercu z tą pierwszą , fermentującą mądrością, że coś przeżyłem, czegoś się nauczyłem, jadłem obiad w Paryżu, wzbogaciłem się o nowe doświadczenie, poznałem rzeczywistość. Kuchnia francuska, pomyślałem i odchrząknąłem. (...)

Mijały lata, w Paryżu zgodnie z odwiecznymi zasadami w każde południe gotowano i nakrywane do stołu w tysiącach małych restauracyjek, i mogłem poznać tę inną kuchnię paryską, która zasługuje na swoją wielką sławę, kuchnię wyrafinowanych sosów i skomplikowanych dodatków, a także kuchnię francuskiej prowincji, ciężką i sycącą, która pod względem smaków i używanych produktów przypomina cokolwiek kuchnię węgierską i rosyjską.  (...) Im więcej z upływem czasu poznawałem smaków, jakie potrafi nam dać ziemia, tym częściej przypomina mi się ten pierwszy obiad paryski. Zdaje mi się, jakby w jadłodajni przy rue de Soufflot podawano wieczne i prawdziwe pożywienie człowieka na ziemi. Bo biedacy są nieśmiertelni, gotują swoją strawę w wodzie i solą ją łzami - nawet w Paryżu. I to w zasadzie wszystko, co potrafię powiedzieć o kuchni francuskiej. 
4 czerwca 1939"*



Nie zamierzam komentować Mistrza. W moich planach na najbliższy czas mam czytanie jednej książki Sandora Maraia miesięcznie. Takie wyzwanie stawiam przed sobą. Niech to będzie znak mojego afektu. A o autorze i jego twórczości pisałam już wcześniej - tutaj ("Wyznania patrycjusza"), tutaj ("Krew św. Januarego"), tutaj ("Występ gościnny w Bolzano") i tutaj ("Żar"). 

* fragment powieści S. Marai "W podróży", Zeszyty Literackie, Warszawa 2011

Komentarze