"Odrodzona" Susan Sontag

Któż nie słyszał o Susan Sontag. Eseistka, autorka sławnych esejów "O fotografii" (pisałam o nich tutaj) oraz jednej z moich ulubionych powieści, "W Ameryce", opowiadającej o aktorce, która przyjeżdża na tounee do Stanów, pierwowzorem bohaterki była Helena Modrzejewska (recenzja tutaj). "Odrodzona" to dziennik Sontag z lat 1947-1963, po raz pierwszy wydany przez syna pisarki Davida Rieffa już po jej śmierci. 


Pierwsze zdania to wyznanie wiary, nietypowe, w wieku 14 lat potrafi stwierdzić, że Boga nie ma, że najważniejsza w życiu jest Uczciwość, a ludzie różnią się od siebie wyłącznie inteligencją, jedynym kryterium ludzkich działań jest fakt, czy dają nam one szczęście, odebranie życia człowiekowi jest złe oraz podaje swój przepis na idealne państwo. Wyobrażam ją sobie jako drobną brunetkę pochylającą się głęboko nad biurkiem, może gryzącą koniec ołówka, dziewczynkę, która zamyka się w pokoju, czyta pod kocem przyświecając sobie latarką i próbuje dociec kim jest. Dzieli się z czytelnikiem swoimi marzeniami i pragnieniami: "Chcę pisać, chcę żyć w intelektualnej atmosferze - chcę mieszkać w centrum kulturalnym, gdzie można się nasłuchać muzyki - pragnę tego wszystkiego i jeszcze więcej..."

Jest w niej dziecięca naiwność i niedojrzałość, ale z drugiej strony ciekawość świata i siebie oraz niezwykle silne pragnienie samodoskonalenia. "Czy ja już zawsze będę taka durna?! Dziś wysłuchałam wykładu połączonego z recytacją monologów Browninga... Zawsze traktowałam z góry jego dzieła, a nic o nich nie wiedziałam! - Kolejny autor, z którym muszę popracować tego lata..." Susan Sontag jest ostrym krytykiem samej siebie. Ktoś nazwał kiedyś Marka Bieńczyka, tegorocznego laureata NIKE "wszystkożercą kulturalnym" i niesamowicie mi się to określenie spodobało, wróciło do mnie, gdy czytałam "Odrodzoną", bo te dwa słowa idealnie opisują młodą Susan Sontag, która chce obejrzeć i przeczytać wszystko, tworzy listę za listą i po kolei skreśla z niej przeczytane tytuły (czy ktoś jeszcze cierpi na tę przypadłość?). W dzienniku można zaobserwować jak zmieniała się Susan od naiwnej nastolatki, która zachłystuje się seksem, poprzez nieszczęśliwą mężatkę, która rzeczywistość zastępuje lekturami, aż do coraz bardziej świadomej pisarki. 


Mam wrażenie, że ta książka byłaby zdecydowanie lepsza, gdyby Susan Sontag dożyła jej redakcji, niestety, to co otrzymujemy to skrawki, myśli wyrwane z kontekstu, które Rieff starał się uporządkować i skomentować, ale które dziecko zna dokładnie życie swoich rodziców sprzed swojego urodzenia albo zaraz po nim. Listy tytułów ciągną się przez kilka stron, czytamy urwane zdania, a za fabułą nadążyć trudno. Odkrywanie przez Sontag własnej seksualności, a przez to własnej tożsamości i twórczości jest jednym z ciekawszych fragmentów dziennika. Jeśli masz ochotę na niełatwą formę i lubisz Sontag, sięgnij. Na koniec mikrofon oddaje samej autorce, "Nie obchodzi mnie, że piszę kiepsko. Pisać można się nauczyć tylko przez pisanie. Wymówka, że to, co przychodzi do głowy, nie jest dość dobre."

Komentarze

  1. Eseje o fotografii rzeczywiście dość wdzięczne, ni mniej nie myślałam, że tego typu literaturę czytuje ktoś niezwiązany węzłem edukacji akademickiej z kulturą wizualną, że tak to poetycko ujmę.

    Innymi słowy, ja omawiałam je na zajęciach i to był mój jedyny kontakt z Sontag, od strony powieści zupełnie jej nie znam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako ktoś związany węzłem edukacji akademickiej z kodeksami potrzebuję czasem jakiegoś intelektualnego koktajlu...

    A co do powieści, "W Ameryce" czytało mi się bardzo dobrze. Polecam Aga R.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz