Lincoln w Bardo. Książka Idealna na listopad

Nie ma lepszego miesiąca na kontemplowanie śmierci niż listopad. Święto Zmarłych, po nim mniej popularne Zaduszki, całość zamyka oktawa Święta Zmarłych. Dni robią się chłodniejsze, zmrok zapada wcześniej (dużo wcześniej dzięki zmianie czasu). Człowiek myśli o śmierci, ale może zamiast pogrążać się w negatywnych myślach warto poczytać wspaniałą literaturę, która pozwoli spojrzeć na sprawy w szerokim kontekście. 

W polskiej literaturze powstało wiele dzieł mówiących pięknie o śmierci, warto wspomnieć  treny Kochanowskiego oraz "Dziady" Mickiewicza. Te ostatnie wydają się wspaniałym punktem porównania do książki "Lincoln w Bardo" George'a Saundersa. Obie książki łączy wspaniały obraz wspólnoty żywych i zmarłych. Akcja książki Saundersa nagrodzonej Bookerem dzieje się w trakcie jednej nocy, 15 lutego 1862 roku. Tego właśnie dnia zmarł ukochany syn Prezydenta Stanów Zjednoczonych Abrahama Lincolna, Willie. Miał tylko 12 lat. Nocą ojciec przychodzi na cmentarz, wyjmuje ciało synka z grobu i przytula go. 

Jego zachowanie zaburza spokój mieszkańców cmentarza, leżących tam zmarłych, którzy nie zdają sobie sprawy, że nie żyją. Dialogi pomiędzy zmarłymi są źródłem komedii i pokazują mistrzostwo języka, jakim posługuje się Saunders (brawa dla tłumacza, bo jego praca musiała być bardzo trudna). W tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych trwa wojna secesyjna. Społeczeństwo jest podzielone. W tle niezwykle istotną rolę odgrywają także różnice klasowe, rasowe oraz pozycja kobiet w społeczeństwie. 

Tej nocy wydarzy się wiele rzeczy, ale najważniejsza będzie walka Williego o odejście w spokoju oraz walka jego ojca o pożegnanie się z synem.

W polskich recenzjach brakuje mi wytłumaczenia, co oznacza tytułowe Bardo. Bardo to tybetańskie słowo, które oznacza strefę przejścia. To miejsce pomiędzy czasem śmierci, a następnym etapem, to może być reinkarnacja. Autor w jednym z wywiadów przytacza rozumienie umysłu w tradycji wschodu, w której ciało jakoby ogranicza umysł. Porównuje to to związanego konia, z chwilą śmierci więzy pękają i koń ucieka w nieznane bez żadnych ograniczeń, ucieka w głąb naszych obsesji, to mogą być tybetańskie wizje, to mogą być elementy kultury katolickiej. Człowiek za życia nie jest w stanie określić, gdzie uda się jego umysł. Autor rozumie Bardo w sposób podobny do czyśćca, ale zamiast kary, którą należy odbyć, w jego bardo należy rozwiązać problem, który zaważył na jego życiu, a po jego rozwiązaniu dusza przechodzi dalej.

Język i forma książki jest bardzo ciekawa. Autor oddaje głos swoim, tak bardzo różnorodnym bohaterom. Książkę wzbogacają fragmenty dzienników, gazet oraz książek historycznych dotyczących epoki. Część cytatów to produkt wyobraźni autora, część pochodzi z prawdziwych źródeł, takich jak wspaniała książka Doris Kearns Goodwin (czemu nie została jeszcze wydana w Polsce nie wiem, ale ja ją czytam namiętnie, jest wspaniała). Wracając do formy - dialogu i relacji, nie jest ona prosta. Sam autor podkreśla, że pierwsze trzydzieści stron mają być specjalnym wyzwaniem dla czytelnika. 
Autor w wywiadzie przeprowadzonym w magazynie Książki tak opowiadał o uniwersalności swojej książki: "Gdy materiał mnie przerastał i nie wiedziałem już, o czym piszę, wtedy upominałem sam siebie: 'Pamiętaj, to jest prosta historia'. I streszczałem ją sobie. Mówiłem o pogrążonym w żałobie ojcu. Który - przez czysty przypadek - był też prezydentem jednego z potężniejszych krajów świata. Który z kolei - zupełnie przypadkiem - toczył w tym czasie krwawą, wyniszczającą wojnę domową. Wojnę, która do dziś się nie skończyła."

Justyna Sobolewska pisze w Polityce, że książka jest świetnym przykładem nowej fali literatury amerykańskiej. Bardziej ryzykownej, skomplikowanej i trudniejszej, a przez to zdecydowanie ciekawszej. Droga, którą obrali twórcy amerykańscy (Saunders, Eugenides, Whitehead, Patchett) może być wspaniałym drogowskazem dla polskich twórców. Literatura środka taka jak kryminały, litetura kobieca i młodzieżowa utrzymana w konwencji romansu i erotyki rozkwita, ale jest bardzo często koszmarnie napisana i wypełniona drewnianymi postaciami, dlatego stanowiąca wyzwanie literatura piękna byłaby najlepszą odpowiedzią. Autorzy powinni książki dopieścić, żyć z pomysłem, dopracować go, a potem należy go dobrze zredagować. 

Być może nie służy książce mówienie, że jest arcydziełem, ludzie są przecież przekorni. Moja ulubiona komiczka tak skomentowała zatytułowanie amerykańskiej wersji serialu "Downton Abbey" jako "Downton Abbey: Masterpiece", "Nie mów mi, że coś jest arcydziełem, sama to ocenię." Dlatego nie powiem, że "Lincoln w Bardo" to arcydzieło, pozwolę ocenić czytelnikowi dzieło samodzielnie, ale zachęcam gorąco, żeby zmierzyć się z tą książką.  

Komentarze