Dwie biografie

Ewa Winnicka napisała kilka książek o polskich emigrantach w Londynie, m.in. "Londyńczyków" i "Angoli" (za których była nominowana do Nike). Pozostając w temacie polskiej emigracji wzięła na warsztat opisanie jednej z najbardziej znanych postaci polskiej emigracji po II Wojnie Światowej Barbarę Piasecką-Johnson, pierwowzór cioci z Ameryki. 

"Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson" to bardzo dobrze napisany reportaż-biografia w typie od urodzin, aż do śmierci. Należę do pokolenia, które nie kojarzy za specjalnie kobiety, która miała uratować Stocznię. Autorka mówi o swojej bohaterce, że jest ona emigrantką ekstremalną, "jeśli mówi się, że ktoś wyjechał za granicę i osiągnął sukces, to ona jest takim przykładem ostatecznym". 

Ale historia Barbary Piaseckiej-Johnson, Polki, która wyjechała w latach sześćdziesiątych i pracowała jako pokojówka, żeby potem wyjść za Pana domu, a po jego śmierci stać się dziedziczką wielomilionowej fortuny, często bywa spłycana do prostego powiedzenia "pieniądze szczęścia nie dają". Tymczasem autorce nie chodzi o opisanie szczęścia, czy nieszczęścia bohaterki. 

Gdyby opisać Piasecką jednym słowem zdecydowałabym się na przymiotnik barwna. Trudna, byłoby zbyt proste. Winnickiej przyszło opisać kobietę niesamowicie złożoną pełną wigoru, który porywał, bezczelności, która odrzucała, obrażalską, szczodrą, pyszną i nieufną. Pisarce udało się uciec od trywializmu, opisać bohaterkę z empatią, ale przede wszystkim z zaciekawieniem. 

Nie jest prosto pisać o ludziach, którzy przy głębszym poznaniu nie budzą sympatii, a jednak opisując Piascecką-Johnson autorka nie otarła się o karykaturę. Winnicka porównuje Johnsonów do bohaterów  House of Cards, bo mimo, że nie są oni kryształowi, a raczej niesympatyczni trudno się oderwać od ich historii. Stworzony przez nią portret jest wiarygodny, ale czytając trudno pozbyć się wrażenia, że jest to portret niepełny. Brakuje w nim wypowiedzi najbliższej rodziny bohaterki, ludzi którzy mogliby rzucić światło na zupełnie inne strony jej charakteru. 

W kwestii podtytułu widzę bezczelną rękę edytora, bo czytając książkę nie znalazłam zagadki. Chyba, że zagadką było to, że dziewczyna znikąd została milionerką w Ameryce, pytanie tylko, czy jest w tym jakaś tajemnica. 

Nie odchodząc daleko od portretu silnej kobiety i uczuć autora względem bohatera, zupełnie nieświadomie przeczytałam książkę "Kownacka. Ta od Plastusia" Olgi Szmidt. Może na początku tytuł, siłą rzeczy bardzo sugerujący, bo trudno żeby wyrażenie "ta od czegoś" uznać za komplement. Idąc dalej, Pani Autorka w jednym z wywiadów mówi, że pomysł podsunęło wydawnictwo Czarne, które szukając bohaterów do świetnej serii Biografii (szczególnie polecam Stryjeńską i Kobro, słyszałam też że Gajcy jest bardzo dobry, a w sierpniu ma wyjść dwutomowy Lem). Dalej autorka zdradza, że nigdy nie lubiła Plastusia (ja zresztą też nie przepadałam, więc nie czepiam się emocji), nie rozumiem tylko dlaczego ktoś, kogo twórczość nie jest dla autora interesująca, co więcej jest odstręczająca, postanawia spędzić co najmniej rok (mam nadzieję!) badając jej życiorys? 

Autorka z uśmiechem na ustach przytacza anegdotkę w wywiadzie radiowym: "Przeczytałam kilka wspomnień o Kownackiej, które opisywały ją jako nauczycielkę, taką ciocię i spojrzałam na jej zdjęcia. (tutaj pauza i znaczący uśmiech). I stwierdziłam, że coś mi się nie zgadza." Dziennikarz nie zareagował. A przecież w tej wypowiedzi słychać tezę. Pod tą tezę autorka dobierała źródła. 

Przeczytałam tą książkę trochę z przekory (u Moniki tutaj) widziałam recenzję bardzo niepochlebną, ale leżała samotna w bibliotece, a że ja czasami lubię się podenerwować, wypożyczyłam. Książka zaczyna się od fotografii, z której Kownacka wycięła brata. Jest w tej opowieści dużo ciekawostek, ale warsztat niestety zupełnie wykoślawiony. Sama Kownacka jawiła mi się jako osoba tragiczna, bardzo emocjonalna, z nutą tragizmu, który jak refren wracał w jej życiu. 

Życie Kownackiej to materiał na bardzo dobrą biografię. Rodzinne waśnie, wczesna śmierć matki, zawody miłosne, rozczarowanie z wiązane z koniecznością zakończenia edukacji, kariera literacka, przyjaźnie ze znanymi pisarzami i znajomości z młodymi mężczyznami. Szkoda straconej szansy, mam nadzieję, że ktoś inny podejmie próbę odkrycia Kownackiej na nowo. 

***

Trudno uciec ostatnimi czasy od wielkiej ogólnopolskiej dyskusji o stanie polskiego reportażu. Szczygieł kłóci się z Leszczyńskim, jaką rolę odgrywa fikcja w kontekście non-fiction. Warto prześledzić tą dyskusję. Tymczasem popularność gatunku nie słabnie. Matka chrzestna tegoż Pani Monika Sznajderman wróży bliski kres szału reportażowego. Ciekawe, który gatunek na tym skorzysta? 

Komentarze