Przejdź do głównej zawartości

Mam na imię Lucy

"Mam na imię Lucy" Elizabeth Strout to książka zeszłego roku według recenzentów Gazety Wyborczej. Czy zasłużenie?


Po pierwsze, wielkim grzechem współczesnego świata jest pycha. Ta prosta prawda ma odzwierciedlenie także na rynku wydawniczym. Pisarze niejednokrotnie porywają się na epickie historie, wielkie problemy, a umykają im tym samym bliskie człowiekowi słabości, dobrze rozrysowane, wiarygodne postaci i prawdziwe dramaty będące centrum życia. Elizabeth Strout pisze w zupełnie inny sposób, historie, które opowiada są skupiają się raczej na perspektywie mikro, a nie makro. "Mam na imię Lucy" to opowieść o tytułowej bohaterce, Lucy Barton, pisarce w średnim wieku, matce dwóch dziewczynek, która trafia do szpitala. Odwiedza ją niewidziana od dziesięciu lat matka. Staje się ona próbą przypomnienia sobie swoje dzieciństwo.

Po drugie, język. W dobie barokowych zbudowanych jedna na drugiej kompozycji książka Strout jest niesamowicie unikatowa. Pisze bardzo krótkimi zdaniami, ale te zdania to zdania - skalpele. Pisarka bowiem bardzo krótkim tekście (to lektura na jeden, maksymalnie dwa wieczory), zawiera celne obserwacje na temat ludzkiej natury (zaraz do tego wrócę).

Po trzecie, treść. Pisarce udało się opisać, a także zachęcić czytelnika do autorefleksji na temat sposobu, w jaki człowiek jest kształtowany. Jak wielkie wpływ mają na niego, jego rodzice (zarówno pozytywny, jak i negatywny)? Czy udaje nam się odrzucić cechy, które widzimy w swoich rodzicach, a których nie rozumiemy, czy wręcz nimi gardzimy? Na ile wstydzimy się za bliskie nam osoby? I czy o przeszłości można zapomnieć?

Elizabeth Strout pisze w sposób właściwy, jak mówi Jacek Wakart o innej książce (jakiej, nie ma teraz znaczenia), największym, że historie osobiste, bardzo konkretne, skupione na jednostce, nabierają w jej wydaniu takiego wymiaru, że stają się opowieścią o ogóle. 


Na koniec cytat z rozmowy Juliusza Kurkiewicza z pisarką. Dziennikarz zapytał Strout, czym jest wstyd. "Ma coś wspólnego z nielubieniem jakiejś części siebie. To, co ze wstydem robimy - spychamy go w cień czy jesteśmy w stanie się do niego przyznać - ma kluczowe znaczenie dla tego, jakimi stajemy się ludźmi. Każdy z nas odczuwa jakiś jego rodzaj. Gdy to sobie uświadomimy, łatwiej nam o zrozumienie innych. Aby pozbyć się wstydu, trzeba podjąć świadomą decyzję. Nie, nie będę się wstydził swojego pochodzenia, bo nie miałem na nie wpływu. Nie będę się wstydzić rodziców ani znajomych, bo są częścią mojego życia. Wtedy możemy przestać reagować na świat urazowo i stajemy się wolnymi ludźmi. Gdy zaczęłam pisać "Lucy", odkryłam, że jest wielkoduszna. To lubię w niej najbardziej.

Komentarze