Obozy to nie tylko TE obozy

Czasami oburza że nieustannie trzeba powtarzać, że świat nie jest czarno-biały. Zacięłam się jak zepsuta katarynka. Żyjemy w kraju, w którym mówi się tylko o bohaterach, łatwiej jest budować legendy, czasami w miejscach, gdzie nie sposób ich zbudować, na plecach ludzi, którzy zupełnie na to nie zasługują. A plamy zamiatane są pod dywan, a wszelkie próby odzyskania historii są wyciszane. Widać to nawet przeglądając recenzje książki Marka Łuszczyny "Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne".

Autor musiał być świadomy, że wkłada kij w mrowisko wybierając temat książki. Potem tylko dołożył do kontrowersji tytułem. Sformułowanie polskie obozy koncentracyjne to określenie tak newralgiczne, że powstała na ten temat strona internetowa pod patronatem Instytutu Pamięci Narodowej, można kliknąć tutaj. Dosyć niefortunny skrót myślowy wynikający z niedouczenia znalazł się w centrum polskiej polityki zagranicznej. 

Mimo użycia kontrowersyjnego tytułu trudno inaczej opisać obozy koncentracyjne założone po wojnie przez władze komunistyczne na ziemiach polskich niż polskie.

Książka zaczyna się dosyć górnolotnie. „Napisano: dobrzy ludzie mają zwyczaj zapominać, że światem rządzi polityka i zasada dogodnego kompromisu.” Historycy podają, że w Polsce działało po wojnie, do roku 1950 dwieście sześć obozów pracy przymusowej oraz obozów koncentracyjnych, w których przetrzymywano Niemców, Ukraińców, Łemków i Polaków. Dodatkowy znaczenie nadaje ich umiejscowienie, wykorzystano bowiem nienaruszoną infrastrukturę nazistowską, porzuconą przez wycofujące się załogi niemieckie. Autor podnosi, że ma mowy o spontanicznej działalności obozów, były one doskonale zorganizowane i podlegały Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego oraz Centralnemu Zarządowi Przemysłu Węglowego. Trudno uwierzyć, że Obóz Urzędu Bezpieczeństwa istniał także w centrum Warszawy.

Jeden z bohaterów, były więzień odpowiada na pytanie, dlaczego w Polsce ludzie nie wiedzą, że istniały powojenne obozy. "Chodzi o to, żeby nie relatywizować Holokaustu. No i o polską rację stanu. Niech pan sobie wyobrazi, co by się stało, gdyby sformułowanie „polski obóz koncentracyjny” zostało wypełnione treścią.” Wypowiedzi świadków i ofiar są najcenniejsze. Drażni mnie  jedynie umiejscowienie się reportera w centrum.

Skala zbrodni nie sprawia, że jedne są ważniejsze, drugie mniej. Dużo rzeczy nakłada się na poczucie krzywdy, równie dużo na poczucie sprawiedliwości. Ale rozmawiać należy. Historia się powtarza, całkiem niedaleko, nie można o tym zapomnieć, a żeby pamiętać trzeba wiedzieć i rozumieć. 

Nie twierdzę, że jest to książka wyczerpująca temat. To pływanie po powierzchni. Książka Marka Łuszczyny to wprowadzenie do tematu, warto, żeby powstała odważna, gruba monografia. Będę czekać. 

Komentarze