Fiedorczuk i jej centra handlowe

Temat. Niby depresja poporodowa, ale nie do końca. Powiedziałabym raczej, że "Jak pokochać centra handlowe" Natalii Fiedorczuk to opis perypetii okołoporodowych i wczesnorodzicielskich. Chwali się chęć opisania doświadczenia, które dosyć nieśmiało pojawia się w prozie polskiej (piszą o nim trochę Chutnik i Bargielska). Stara się opisać bardzo intymnie doświadczenie rodzicielstwa w XXI wieku, dotyka problemu śmieciówek, różnic w podejściu do rodzicielstwa kobiet i mężczyzn i samotności w przeżywaniu nowych doświadczeń, nierzadko bardzo trudnych. Chciała opowiedzieć wiele historii, przez to rozmywa się akcja. Autorka podkreśla, że jej książka znajduje się na granicy reportażu i prozy (moim zdaniem większość współczesnych powieści znajduje się na granicy pamiętnika i prozy, niektórym to służy innym nie). 

Język, och język. Jeden z recenzentów napisał, że nie mógł się opędzić od powtarzalności słowa "jest". Nie sposób się nie uśmiechnąć w takim razie czytając pierwsze zdanie "Jest otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę". Znajdziecie w powieści mnóstwo zdań przywołujących uśmiech, zdań, które stanowią zagadkę, w którą stronę przesunąć podmiot, żeby lepiej brzmiało: "Wspólnej przyjaciółce z koleżanką kupujemy prezent urodzinowy". Zdań niepotrzebnie rozdzielonych: "Ten model wózka ma tendencję do uciekania w bok. W lewy bok." Te rozdzielenia są niesamowicie Bondowskie. Autorka lubi także kwieciste porównania: "Oglądam blogi i strony poświęcone wnętrzom nałogowo, tak jak młodzi mężczyźni oglądają filmy pornograficzne".

Zdarzają się także fragmenty ciekawe, wnikliwe, uniwersalne. Kiedy w domu znajduje się dwójka bardzo małych dzieci, przestrzeni na smutne rozważania zostaje bardzo niewiele. Pozostaje nieduży komin czasowy, coś w rodzaju darmowych minut, kiedy jedno śpi, a drugie zajęte jest psuciem zegarka, rozrzucaniem klocków, bezskutecznym domaganiem się dostępu do bajek o Bolku i Lolku. W tego rodzaju czasowych wyrwach, trwających od kilkunastu sekund do kilkudziesięciu minut, ciężko jest się skupić. To nie są nawet minuty należące do mnie, tylko obowiązkowe przerwy w pełnym wymiarze czasu pracy”.


Odpowiadając na proste pytanie, dlaczego ta książka powstała, po kilku złośliwościach, w dalszym ciągu chwalę zajęcie się tematem niezawłaszczonym, ale ta książka to balansowanie na powierzchni. Centra handlowe jako świątynie konsumpcjonizmu są raczej symbolem niż bohaterem, miejscem ucieczki, poszukiwania drogi. Słowo od autorki było zupełnie niepotrzebne, chęć wytłumaczenia treści odebrała wartość samej powieści. Stawianie tezy uwłacza czytelnikowi, a omówienie sytuacji matek w Polsce to temat na rozprawę, dogłębny reportaż, albo zbiór esejów, a nie posłowie. To nie jest zła książka, czyta się ją bardzo szybko. Warto ją przeczytać. Ale to musiał być słaby rok, jeśli taka książka dostała Paszport Polityki, a Bronka Nowicka "Nike". 

P.S. Autorka ciekawie opowiada o książce i problemach, które starała się w niej poruszyć, tutaj i tutaj
P.S.2. Okładka jest piękna, to fragment obrazu Nigela van Wiecka. 

Komentarze