Anna Janko i jej mała zagłada

"Mała zagłada" pokazuje blizny dziedziczy się po rodzicach i ciągle są pytania wymagające odpowiedzi.
Adam Sikorski, historyk, dziennikarz TVP

Poruszająca w potrzebie dotarcia do istoty prawdy. Tej najokrutniejszej. 
Profestor Robert Traba, Centrum Badań Historycznych PAN

Dedykacja
Mojej mamie Teresie Ferenc, oraz mieszkańcom wsi Sochy na Zamojszczyźnie.

Zaczyna się mocno, to monolog córki, która próbuje wytłumaczyć matce, że nie miała najgorzej, żyje, nie cierpiała zbyt mocno, a jej rodzice szybko umarli. Książka "Mała zagłada" Anny Janko opowiada o matce autorki, która przeżyła Akcję Werwolf (Aktion Werwolf, akcja pacyfikacyjno - wysiedleńcza przeprowadzona przez Hitlerowców na Zamojszczyźnie w czerwcu i sierpniu 1943 roku). 

Wspomnienia matki zostały z córką. 1 czerwca 1943 roku skończył się świat, jaki znała Renia. Niemcy wkroczyli rankiem do miejscowości Sochy, w której mieszkała i zabili jej rodziców, sąsiadów. a wieś spalili. To bardzo osobista książka, na którą autorka zdecydowała się długo po debiucie.  Janko mówi, ze strach jest dziedziczny. Wspomnienia są dziedziczne, w szczególności tak dramatyczne wspomnienia, jak gwałtowna śmierć rodziców. Pokolenie urodzone po wojnie odziedziczyło wojnę po swoich rodzicach. W rodzicach wojna żyła wiecznie, jedni krzyczeli w nocy, inni chowali jedzenie pod łóżkiem. W ich dzieciach zostały okruchy wojny.

Janko pisze, że miała dwie matki, jedna to dorosła kobieta, druga to dziewczynka, której życie zatrzymało się 1 czerwca 1943 roku. Ta dychotomia pozostaje. Zachwyca sposób opowiadania historii. Bezpośredni, bez upiększeń. Czasami zdarza się autorce jakieś niepotrzebne wtrącenie. A jednak książka kończy się pięknym wezwaniem, zapomnij mamo. Jesteś teraz spokojniejsza, bo gubisz wspomnienia. Zapewnia ją, że jej historia nie zginie, bo ona ją pamięta. Jej dzieci jej nie chcą. Może dlatego zdecydowała się ją opisać.

Najbardziej znane zdjęcie przedstawiające dziecko Zamojszczyzny, to portret Czesławy Kwoki wykonany w Auschwitz

Wracanie do pamięci chłopskich ofiar II Wojny Światowej nie jest popularne. Zazwyczaj czytamy relacje około żydowskie, np. dzieła Mikołaja Grynberga. Historia opowiedziana przez Annę Janko szczątkowo zahacza o problematykę Dzieci Zamojszczyzny. Wspomnienie regionu, z którego pochodzę spowodowało, że przeprowadziłam krótkie śledztwo w tym temacie. Dzieci Zamojszczyzny to określenie dzieci, które podczas wojny objęto przymusowymi wysiedleniami, w celu założenia na terenach Zamojszczyzny osiedli dla Niemców z różnych części Europy. Szacuje się, że Niemcy wysiedli ok. 30 000 dzieci. Dzieci zostały skierowane do obozu przesiedleńczego, głównie w Zamościu. Dzieci podzielono na kilka grup, część zakwalifikowano do rasy niemieckiej i skierowano do adopcji, inne skierowano do pracy przymusowej, jeszcze inne do eksterminacji. Polscy kolejarze przekazywali sobie wiadomość o transportach, dzięki temu udało się uratować część dzieci w miastach postojowych, niejednokrotnie naruszono konstrukcje kolejowe, aby zmusić skłądy do postoju. Na stacjach Sobolew, Żelechów, Siedlce, Garwolin, Pilawa i Warszawa miejscowa ludność ryzykowała odbijając dzieci i adoptując je. Szerzej na stronie Stowarzyszenia Domu Dziecka-Pomnika im. Dzieci Zamojszczyzny tutaj. Natomiast tutaj i tutaj znajdują się publikację dotyczące Dzieci Zamojszczyzny na Ziemi Siedleckiej. 

Komentarze