Swietłana Aleksijewicz. Razy dwa.

Co roku jest wymieniana w czołówce nominowanych do Literackiego Nobla. I go dostanie. Dam sobie za to rękę uciąć (lewą, bo jestem praworęczna). Swietłana Aleksijewicz to genialna reporterka (nie waham się używając słowa na G, nie w tym wypadku). Eksperymentuje z formą, ale eksperyment nigdy nie przesłania treści. Reportaż to sama prawda, zwykle bolesna. To niepodważalne fakty. To życie. To ludzie, którym głos oddaje reportażystka. I okazuje się, że zwykli ludzie opowiadają pięknie, prosto i z serca.

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety

"- Kiedy po raz pierwszy kobiety pojawiły się w wojsku?
- Kobiety walczyły już w czwartym wieku przed naszą erą, w wojsku ateńskim i spartańskim. Później uczestniczyły w wyprawach Aleksandra Macedońskiego. (...)
W Armii Radzieckiej walczyło około miliona kobiet. Opanowały wszystkie specjalności wojskowe, również te najbardziej "męskie"." (ze wstępu)

(zdjęcie autorstwa p. Ewy Stefańskiej, które zdobyło główną nagrodę w konkursie wydawnictwa Czarne, piękne)

Po raz pierwszy usłyszałam o kobietach na wojnie, dokładniej o żołnierkach w armii radzieckiej po obejrzeniu filmu "Wróg u bram" (jeśli ktoś ma ochotę, niech sobie obejrzy ten film, ale arcydziełem to on nie jest). I byłam rozczarowana, bo zgooglowałam sobie, że główny bohater wcale nie był najskuteczniejszym strzelcem Armii Czerwonej walczącym w Stalingradzie, była nim kobieta - Ludmiła Pawliczenko. Film o niej byłby o niebo lepszy. Zginęła bohatersko po tym jak udało jej się zestrzelić 309 hitlerowców, w tym 36 wrogich snajperów. Co więcej wyniosła spod ognia rannego dowódcę swojego batalionu. Równie fascynującymi życiorysami mogą się poszczycić bohaterki książki Aleksijewicz. 

"Z rozmowy z cenzorem:
- Tak, Zwycięstwo osiągnęliśmy z trudem, ale pani powinna szukać heroicznych przykładów. Są ich setki, a pani pokazuje brud wojny. Brudną bieliznę. U pani nasze Zwycięstwo jest straszne... Do czego pani zmierza?
- Do prawdy.
- Pani myśli, że prawdą jest to, co w życiu. To, co na ulicy. Pod nogami. Prawda dla pani jest to, o czym marzymy. To, kim chcemy być!"

Książkę przeczytałam dobrych kilka miesięcy temu, ale długo nosiłam się z napisaniem choćby kilku zdań, wszystko wydawało mi się zbyt płytkie. Dlatego nie piszę dużo, chcę żebyście przeczytali tę książkę. Choćby tylko tę jedną, jedyną ze wszystkich, o których pisałam. To wystarczy. Naprawdę.

Rozmówczynie.
Wyznawczynie stalinizmu. Rozczarowane kobiety. Bohaterki.
Zakochane dziewczyny.  
Przerażone śmiercią. 
Chcą się wygadać.
Pięknie mówią.

"Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości" 


Jestem świadkiem Czarnobyla…Najważniejszego wydarzenia XX wieku, mimo, że upamiętnił się on także strasznymi wojnami i rewolucją. Minęło już dwadzieścia lat od katastrofy, a ja dotąd nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czego daje świadectwo: przeszłości czy przyszłości? Tak łatwo ześlizgnąć się  banał…W banał horroru…

Moja mama opowiadała, że w szkole podali im do wypicia płyn lugola, pamiętała jego smak, nieprzyjemny. Ciocia bała się, o swoje dziecko, które miało się niebawem urodzić. Z radością liczyła i całowała rączki i nóżki swojej córeczki. Książka Aleksijewicz to ludzka tragedia zamknięta w trzech rozdziałach składających się z monologów.

Po wybuchu reaktora, jak pisze autorka, "Nazwa mojego małego, zagubionego w Europie kraju, o którym świat dotąd prawie w ogóle nie słyszał, zaczęła rozbrzmiewać we wszystkich językach, zmieniła się w diabelskie czarnobylskie laboratorium, a my, Białorusini, staliśmy się narodem Czarnobyla." A jeden z jej bohaterów dodaje: "Jesteśmy materiałem do badań naukowych. Międzynarodowym laboratorium... W środku Europy... Nas, Białorusinów, jest dziesięć milionów, ponad dwa żyją na skażonej ziemi. Naturalne laboratorium... Można notować dane, eksperymentować. No i zjeżdżają się do nas zewsząd z całego świata. Bronią dysertacji, piszą monografie. Z Moskwy i Petersburga... Z Japonii, Niemiec, Austrii... Jadą, bo się boją przyszłości..."

Pamiętam materiał w National Geographic (zdjęcia można obejrzeć tutaj), zdjęcia opuszczonych budynków, zarośniętych przestrzeni, wybujałą naturę wdzierającą się w miejsce, tego, co kiedyś tętniło życiem. Odzyskiwanie przestrzeni przez naturę. Piszę o swoich wspomnieniach bo nie chcę naruszać tekstu Aleksiejewicz, relacje, które przedstawia są surowe, wstrząsające, szczere, ale przede wszystkim wielostronne. Nie znam bardziej sumiennego reportażysty niż Aleksijewicz. Warto sięgnąć po jej teksty. Po stokroć warto.

P.S. Czarne wydało przed chwilką "Czasy secondhandu. Koniec czerwonego człowieka", o homo sovieticusie, pozostałości po dawnym systemie. Tytuł już dopisany do listy książek oczekujących na przeczytanie. Dawno tak bardzo nie cieszyłam się na odkrywanie jakiegoś pisarza. 

Komentarze

  1. Przeczytam! Kiedyś. I to będzie już druga książka, którą przeczytałam dzięki Twojemu blogowi. Pierwsze było "Londyn NW".

    Swoją drogą, jedną z niezaprzeczalnych wad mieszkania w Czechach jest brak wydawnictwa Czarnego ;)

    Co do żołnierek w armii radzieckiej, od razu przyszło mi do głowy "Tak tu cicho o o zmierzchu". Podejrzewam, że widziałaś, bo widziałaś niemalże wszystko, co istnieje. Ale jeśli nie, to możesz.

    I na koniec dygresja od czapy: coś jest na rzeczy z tym liczeniem dziecięcych kończyn przez młode matki :D moja mi mówiła, że bardzo lubiła liczyć moje i Magdy palce :D chyba dopóki nie zostanę matką, nie zrozumiem tego fenomenu liczenia. A na to się nie zanosi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytaj. Warto.

    Och, na pewno mają jakieś swoje wydawnictwo czarnopodobne, Szczygieł kiedyś o jakimś wspominał. Po prostu sprawdź, kto wydaje Szczygła :)

    Filmu NIE widziałam - nadrobię.

    List do Ciebie produkuję, chcę jeszcze zadzwonić do Emili, może stało się coś, o czym nie usłyszałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i jest, chociaż wiesz - to jest jednak o wiele, wiele mniejszy rynek wydawniczy niż w Polsce i ponoć wiele książek, które dla nas stanowią niemalże kanon, nie były w ogóle na czeski tłumaczone - bo za mało potencjalnych czytelników i nie warto. Wydawnictwo, które wydało w Czechach Szczygła, nie specjalizuje się niestety w reportażach.

    Nawiasem mówiąc, jestem już tutaj miesiąc i nie zapisałam się jeszcze do biblioteki. Aaaale za to wybieram się do teatru na... werble... Ivana Trojana Jaram się x pięćset.

    I postanowiłam sobie, że w czasie jednej z tras polskim busem na linii wawa-praga (11 godzin!) obejrzę "Szatańskie tango" Beli Tarra ^__^ W innych warunkach chyba nigdy nie wezmę się za 7-godzinny film o monotonnym życiu na nizinie węgierskiej ;)

    Czekam na maila w takim razie, z niecierpliwością :) I pozdrów Emilkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie taka podróż to dobra okazja, żeby obejrzeć "Szatańskie...", ja sie jeszcze nie zebrałam do tego filmu.
    Emilkę pozdrowiłam.
    Mail wyślę pewnie po Paryżu, bo tata chce, żebym pomogła mu z pozwem i to zabiera mi sporo czasu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ok, w takim razie dodatkowo czekam na wrażenia z Londynu :)

    (Widzę, że pochwaliłam Ci się Trojanem, a teraz już czarno to wygląda niestety. Ale będę walczyć! ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Z Paryża, ale ok :)

    Walcz!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Sorry, nie myślę. Nie wiem, skąd mi się wziął ten Londyn.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz