Beksińscy. Ta książka powinna być w siódemce NIKE.

- Nic o nich wcześniej w zasadzie nie wiedziałam - poza podstawowymi informacjami. Ale odezwała się we mnie dusza reportera. Małgorzata Szejnert - mój autorytet - powiedziała, że to jest temat fantastyczny, zatem podjęłam się. I zaczęłam szukać, badać, rozmawiać. (Magdalena Grzebałkowska)

Obrazy Beksińskiego są niepokojące. Wątpię, aby wiele osób zdecydowało się na powieszenie ich, albo ich reprodukcji w salonie ponad kominkiem. Czuje się w nich zgrozę. Jakby całe zło i niepokój świata się w nich kumulowało. Wyobrażałam sobie, przed przeczytaniem tej książki, że nad  nimi wisiało jakieś fatum. Bo śmierć wypływa z każdego pociągnięcia pędzla malarza, jakby wiedział, że będzie ciągle obecna w jego życiu, że w końcu przyjdzie w wyjątkowo mroczny sposób. Sama autorka mówiła w jednym z wywiadów, że myślała, że istnieje fatum Beksińskich. Mówi: Tymczasem okazało się, że żadnego fatum nie było i musiałam to odrzucić. Wtedy przestałam się zajmować mistyką, a zajęłam się prawdziwym życiem Beksińskich


Jedną z pierwszych rzeczy, która rzuca się w oczy przy czytaniu książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny"to ilość pracy reporterskiej, jaką włożyła autorka pisząc tę książkę. Miała oczywiście na podorędziu dziennik foniczny, który prowadził Zdzisław Beksiński, także w razie potrzeby mogła bez skrępowania oddać mu głos, pozwolić opowiedzieć swoje życie. Umożliwiono jej wgląd do listów autora, rozmawiała z rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami, przesłuchała audycje Tomasza i czytała recenzje wystaw Zbigniewa. A mimo to mogła pójść na łatwiznę i popuścić wodzę wyobraźni, wymyślić sobie Beksińskich, wymyślić ich rozmowy, wytłumaczyć ich uczucia. Tymczasem pokusiła się o pracę o wiele trudniejszą, wręcz syzyfową, aby z zebranych materiałów jak z puzzli ułożyć dwa złączone ze sobą życiorysy. 
"[Tomek] w dzieciństwie także masowo malował - ponieważ ja malowałem. Może moją winą było to, że jakoś nie podsycałem jego pasji. Wychodziłem z założenia, że dwóch malarzy w rodzinie to o jednego za dużo. Gdyż będzie albo gorszy, albo lepszy ode mnie i obie sytuacje nie będą komfortowe dla jednego z nas."
 "Jeżeli ojciec kocha muzykę, syn kocha ją po dwakroć.
Jeżeli ojciec chce mieć dużo płyt, syn pożąda ją dwa razy więcej.
Jeśli ojciec nie potrafi bez muzyki malować, syn nie umie bez niej żyć."
Zbigniew Beksiński - ceniony na całym świecie malarz. Tomasz Beksiński - dziennikarz muzyczny pracujący w Trójce, kultowy dla pokolenia wchodzącego w dorosłość w czasach transformacji ustrojowej. Wszystko zaczyna się w Sanoku. Tam Zdzisław Beksiński przychodzi na świat, tam spędza wiele lat życia. Tam też na świat przychodzi jego jedyny syn. Tam Tomek chodzi do szkoły i tam też przeżywa pierwszą miłość. Wreszcie przenoszą się do Warszawy. Tomek dorasta, zaczyna pracować w radio i staje się coraz bardziej popularny. Narasta też jego obsesja śmierci, coraz bardziej niepokojąca jego rodziców. W połowie lat 90tych umiera Zofia Beksińska. W 1999 roku samobójstwo popełnia Tomasz Beksiński. W 2005 roku Zdzisław Beksiński zostaje zamordowany we własnym mieszkaniu. Legenda Beksińskich zaczyna żyć własnym życiem. 

Mały Tomasz (fot. Z. Beksiński)

Ta książka jest tak wielowymiarowa, że trudno jest skupić się na jednym wątku. Można czytać książkę myśląc intensywnie o śmierci, zastanawiając się skąd wzięła się mroczność obrazów Zdzisława i obsesja śmierci Tomka. Można śledzić relację ojciec-syn, bardzo skomplikowaną, przez oryginalność bohaterów bardzo nietypową. Można skupić się na Zofii, najważniejszej kobiecie w życiu obu Beksińskich, mediatorce pomiędzy mężczyznami, tajemniczej postaci, o której nie wiadomo zbyt wiele, oprócz tego jak ważna był dla swojego męża i syna. Można też po prosu przeczytać fascynujące życiorysy Zbigniewa i Tomasza Beksińskich, ludzi niewątpliwie genialnych, każdy na swój sposób, napisane świetnym piórem Grzebałkowskiej (geniusz autorki ujawnia się w budowanych przez nią zdaniach).

P.S. Wypowiedzi Magdaleny Grzebałkowskiej pochodzą z rozmowy z Michałem Nogasiem w audycji "Z najwyższej półki".

Komentarze