Karol Modzelewski. Najnowsza historia Polski.

Moja ostatnia obsesja zaczęła się od uświadomienia sobie prostego faktu - wiem, że nic nie wiem. Niezupełnie nic, ale niewystarczająco dużo. Oglądając telewizję w domu rodziców doszłam do wniosku, że niewiele wiem o PRL i transformacji, a przecież elity polityczne rządzące Polską wywodzą się w większości z tamtych czasów (bez zagłębiania się zbyt mocno wstecz i tak, uważam, że w polityce powinno być więcej młodych). Tak czy inaczej, nie lubię żyć w  nieświadomości, chyba, że uparcie wypieram jakieś wydarzenia, ale jak można wypierać coś czego się nie przeżyło. Zaczęłam więc śledztwo, z pomocą przyszedł Internet, trafiłam na autobiografię polityczną Karola Modzelewskiego zatytułowaną "Zajeździmy kobyłę historii".


Jacek Kuroń nazywał Karola Modzelewskiego niedzielnym politykiem, bo był przede wszystkim historykiem, a w polityce pojawiał się od czasu do czasu, a jednak udało mu się znaleźć w centrum najważniejszych wydarzeń z historii opozycji PRL-u. Wyjątkowość książki Modzelewskiego polega nie tylko na tym, że można się z niej nauczyć historii Polski, ale przede wszystkim na tym, że autor w niezwykle inteligentny bardzo przekrojowy (jest w kończy mediewistą, więc sięga daleko wstecz) ją tłumaczy głęboko analizując kontekst kulturowy i historyczny. Zajmuje się zawiłymi stosunkami polsko-żydowskimi, kwestią przynależności narodowej, a nawet problemem więzienia jako instytucji totalitarnej.
"Pierwsza "Solidarność" była dla znacznej większości Polaków jedynym w ich życiu doświadczeniem wolności - i to wolności praktykowanej czynnie w wielkiej wspólnocie i poczuciu braterstwa. Czegoś takiego się nie zapomina. To się opowiada dzieciom. Tą pamięcią karmił się mit. 
Mit jest bytem niematerialnym. Nie można zmiażdżyć go czołgami, rozstrzelać ani zamknąć w więzieniu. Wszystkie te zabiegi nie mogą zaszkodzić mitowi - przeciwnie, umacniają go. Zniszczyć mit może tylko głębokie rozczarowanie jego wyznawców, jeżeli poczują się oszukani."
W jednym z ostatnich rozdziałów zatytułowanym "Rachunek za transformację" autor przygląda się populizmowi sugerując, że jest on konsekwencją trudnej transformacji. Choć moim zdaniem jest on raczej niepokojącym trendem, który wiedzie prym we współczesnej polityce (niestety). Modzelewski z wielką precyzją omawia zagrożenia jakie niesie za sobą populizm. Pisze, o czym się często zapomina, że populizm nie przynależy do prawicy, ale zdarza się po dwóch stronach i w centrum też. Pamiętamy hasło "Balcerowicz musi odejść.", Samoobronę, "łże-elity", czy inne, które można by wymieniać i wymieniać. Populizm rodzi się z frustracji i uderza w najbardziej negatywne uczucia, trzeba być na niego wyczulonym i się przed nim bronić. Książka kończy się apelem do młodych, którym przypada rola zmieniających świat, bo ma świadomość, że przed nami rewolucja i zmiany, których on już nie doczeka. Mądra książka, nawet dla tych, którzy nie podzielają poglądów Modzelewskiego, warto się bowiem z nimi skonfrontować.

P.S. Tytuł książki pochodzi z wiersza Majakowskiego. 

Komentarze