Duch króla Leopolda. Odrywanie ciemnych kart historii.

Nieznane przeraża. XV wieczny geograf twierdził, że na Czarnym Ladzie mieszkają ludzie z jedną nogą, trzema twarzami i głowami lwów. Prawda okazała się zupełnie inna. Niemniej jednak w dziewiętnastym wieku, w którym toczy się większość opowiadanej historii, stare uprzedzenia wciąż żywo oddziaływały na wyobraźnie Europejczyków. Obrazu dopełniały targi niewolników z Afryki Północnej, opowieści o szerokich sawannach, gęstych dżunglach, dzikich zwierzętach oraz blasku złota i diamentów.


Opowieści o nieodkrytych terenach, ale przede wszystkich nieprzebranych bogactwach działały na wyobraźnie wielu, ale skupimy się na jednym szczególnym przypadku. Człowieku, którego działania miały realny wpływ na historię Afryki oraz życie wielu, czyli Leopoldzie II, królu Belgów, który w 1885 roku, po szeroko zakrojonej akcji lobbystycznej został Wolnego Państwa Konga. Autor zaczyna od zarysowania postaci, nie uciekając się do pop-psychologii. Opisuje brak związku młodego księcia z rodzicami, jego nieszczęśliwe małżeństwo; przedstawia czytelnikowi podróżnika, człowieka ciekawego świata, a jednocześnie mizogina i hipochondryka. 

Henry Morton Stanley, podróżnik, którego wspierał Leopold II

Leopold prowadził szeroko zakrojoną kampanię w celu zatwierdzenia jego prawa do posiadania kolonii. Jednym z najciekawszych przykładów jego determinacji było wygłoszenie mowy powitalna, majstersztyku, którego celem było zakrycie całej operacji pod płaszczykiem szlachetnej retoryki. 

"Otworzyć dla cywilizacji jedyną część globu, do której jeszcze nie dotarła, przerobić mroki otaczające całą tamtejszą ludność - oto, ośmielam się powiedzieć, krucjata godna wieku postępu. (...) Belgia, centralnie położony i neutralny kraj, wydawała mi się właściwym miejscem dla tego spotkania. (...) Czy muszę mówić, że sprowadzając was do Brukseli, nie kierowałem się egotyzmem? Nie, panowie, Belgia może być małym krajem, ale jest rada i usatysfakcjonowana swoim losem; nie mam innych ambicji oprócz tej, by służyć ich dobrze." 

Karanie niewolnika w belgijskim Kongo

Król Leopold II nie zdziałałby nic, gdy by nie feria postaci drugoplanowych, którzy byli przedłużeniem jego ręki, która dokonywała podboju Afryki. Podróżnicy tacy, jak Stanley, którego sponsorem był Leopold. Tak zaczął się krwawy i brutalny pochód sposnorowany przez wielkiego patrona, króla - filantropa. Co  biały człowiek miał dać Afryce? Broń i wiedzę medyczną oświtloną płomieniem cywilizacji. A jednak chciwość i wyższość przesłoniła ciekawość i zrozumienie prowadząc do wielkiej tragedii mieszkańców belgijskiego Konga. Autor poświęca spory fragment swojej książki innemu utworowi literackiemu autorstwa Josepha Conrada zatytułowanego "Jądro ciemności". Opowieści, która jako pierwsza przedstawiła szerokiemu kręgowi odbiorców kongijskie zbrodnie.

Leon Rom, który zdaniem autora był pierwowzorem postaci Kurza z "Jądra ciemności"

Jednym z najciekawszych rozdziałów książki jest ROZLICZENIE, która w bardzo przystępny czytelnikowi sposób skalę zbrodniczej działalności kongijskich urzędników; mordy, głód, wyczerpanie i ciężkie warunki atmosferyczne, choroby oraz gwałtownie spadająca liczba narodzin (przyczyny tej ostatniej są niebywale zaskakujące). W 1924 r obliczono liczbę ludności na 1o milionów, co by oznaczało, że w czasie rządów Leopolda ludność Konga zminejszyła się mniej więcej o dziesięć milionów. Autor wielokrotnie w swojej książce porównuje Kongo i Związek Radziecki, odwołując się do znanych z historii przykładów stara się uświadomić nam jak wielka jest obojętność Europejczyków dla zbrodni, których ofiarami nie byli oni sami. 

Ofiary belgijskich urzędników

W posłowiu scena kluczowa, na belgijskiej plaży w Ostendzie, ulubionym uzdrowisku Leopolda przez wiele lat stał pomnik,  z brązu przedstawiający króla na koniu, którego otaczały mniejsze postaci wdzięcznych Afrykanów. Pewnej nocy w 2004 roku grupa anarchistów odcieła dłoń jednemu z Adrykanów, tłumacząc, że po tym zabiegu rzeźba w lepszym stopniu oddawała wpływ Lopolda na Kongo. 

Komentarze