Przeklęte dorastanie. "Przekleństwa niewinności" J. Eugenidesa

Nie wahaj się, oceń książkę po okładce, dla tej jednej zrób wyjątek. Na kamieniu leży młoda dziewczyna, jeszcze niedawno dziecko. Ma na sobie pastelową bluzkę i białą koszulę przed kolano. W ręku trzyma jabłko, jej oczy są zamknięte. Zdjęcie autorstwa Andreasa Heumanna pochodzące z 1940 roku ukazuje wszystko co znajdziemy po otwarciu książki, delikatność, sensualność, dziewczęcość, melancholię, niepokój i namiętność, tę tlącą się małym płomieniem, czekającą na dobrą podpałkę. 


Historia jest powszechnie znana dzięki filmowi Sofii Coppoli. Było sobie pięć sióstr Lisbon, piękne, delikatne blondynki wychowywane przez restrykcyjnych rodziców. Żyją na przedmieściu, chodzą do szkoły, a jednak są jakby osobnymi tworami. I nagle jedna z nich próbuje popełnić samobójstwo, nieudaną próbę ponawia, tym razem skutecznie. Piekielna równia pochyła się otwiera i podążają za nią jej siostry. Najbardziej oczywistym pytaniem na świecie jest proste: dlaczego. Mamy je w głowie od pierwszej strony, zostaje z nami przez wszystkie pozostałe, kiedy razem z narratorem odtwarzamy ich historię ze skrawków. Łatwych odpowiedzi nie otrzymamy.

- Cecilia była pomylona, ale my nie. - A potem dodała: - My tylko chcemy żyć. Gdyby tylko ludzie nam pozwolili.

"Przekleństwa niewinności" to nie prosty kryminał, ale fascynująca powieść o dojrzewaniu, bo granica między dzieciństwem, a dorosłością nie jest wytyczona grubą kreską, to  delikatna kreska, której przejście będzie jednym z najważniejszych doświadczeń w życiu. Pewien znany William napisał w jednej ze swoich sztuk: "Świat jest teatrem aktorami ludzie którzy kolejno wchodzą i znikają", tak też jest w tej powieści, ale nie do końca bo siostry Lisbon to heroiny, które przed swoim odejściem rzeczywistość zmieniają. One bawią się z chórem chłopców, którzy opowiadają ich historię, wiedzą, że są obserwowane i wykorzystują ten fakt jako pretekst do urządzenia przedstawienia. Książka Eugenidesa mimo niewielkich gabarytów, raptem 240 stron, otwiera przed czytelnikiem dziesiątki tropów interpretacyjnych tropów. 

Ciekawą warstwą książki jest rozprawienie się w dosyć brutalny sposób z "amerykańskim snem" i obsesją szczęśliwości Amerykanów. Bohater greckiego pochodzenia, Demo Karafilis w ten sposób podsumowuje Amerykanów: "My, Grecy, jesteśmy narodem melancholijnym. Samobójstwo ma dla nas sens. Rozwieszanie lampek świątecznych po tym, jak twoja córka odebrała sobie życie - to nie ma sensu. Moja babka nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego w Ameryce wszyscy cały czas udają szczęśliwych." Może te wygórowane wymagania sprawiły, że dziewczyny targnęły się na swoje życie, może to ich budząca się kobiecość, niewinność zmieszana z pożądaniem, może niespełniona miłość, konserwatywne wychowanie, zamknięta społeczność... Zdecydujcie sami.

Komentarze