Hłasko. Piękni dwudziestoletni.

"Piękni dwudziestoletni" Marka Hłaski uchodzą za powieść kultową, ale czy jest to powieść wciąż aktualna? Moi rówieśnicy, współcześni - piękni dwudziestoletni - nie podają sobie tej książki z rąk do rąk, a jednak czytają. Być może nie mówimy Hłaską, a jednak od czasu do czasu ta powieść wypływa w rozmowie, jest ciągle istotna. Ktoś ją właśnie czyta, ktoś inny gorąco poleca, a jeszcze jeden macha lekceważąco ręką, jak w przypadku każdej wielkiej książki.


Czytając "Pięknych dwudziestoletnich" ma się wrażenie jakby siedziało się z Hłaską w pijalni piwa i wódki i z głową opartą na kolanach słuchało opowieści autora. Można ją także traktować jako dziennik. Dla mnie osobiście przypomina on bardziej gawędę. Hłasko chce zaimponować czytelnikowi, flirtuje z nim, zdaje się szeptać, wierzysz mi? Jego bohater to Marek Hłasko, jego opowieści są z pewnością inspirowane jego własnymi przeżyciami. Jak dalece sięga jego interwencja we własne wspomnienia?


Zadziwiające, jak bardzo świadomy był autor w budowaniu własnej tożsamości. Jego proza jest męska, w najbardziej stereotypowym znaczeniu tego słowa, konkretna i krwista (dosłownie - walki bokserskie). Nie znajdziecie tam kwiecistych porównań, czy aforyzmów. Hłasko żył szybko, intensywnie, pełną gębą. Jego powieść to afirmacja i kwintesencja męskości, krótki przewodni, jak zostać prawdziwym mężczyzną, w końcu nie bez kozery nazywano go "polskim Jamesem Deanem". Był wszędzie, czytając "Pięknych" można "zwiedzić" PRL, odwiedzić Broniewskiego, zobaczyć walki bokserskie, jeździć za zleceniami reporterskimi po całym kraju. Autor pisze o ukrywaniu się przed milicją, a także o swoich odczuciach związanych ze Stanami i Izraelem. Zawsze bawiła mnie anegdota, jakoby służby bezpieczeństwa z zapałem czytały "Pięknych...", pieczołowicie wynotowując zarzuty, jakie mogliby postawić autorowi. 

"Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciw commies. Tak długo, jak oni popełniają świństwa, a ja mogę o tym pisać - wszystko jest dla mnie ok. Jestem tylko świadkiem w procesie oskarżania; sprawa jest dla mnie obojętna, byleby proces był ciekawy. To wszystko. Życie, które mi dano, jest tylko opowieścią; a jak ja ją opowiem, t już moja sprawa. Jedynie, o to mi chodzi."
Autor nazywał swoje dzieło "prawdziwymi zmyśleniami". Zaserwował czytelnikowi plejadę postaci zmieniających się jak w kalejdoskopie, przytłaczającą ilość wydarzeń, a wszystko zreferowane z reporterską prawie precyzją. Nie są to jednak zmyślenia przypadkowe, wydaje mi się, że Hłasko przewidział reakcje na swoją książkę, nie tylko czytelnika, ale także służb bezpieczeństwa. Z całą stanowczością własnym piórem spisał swoją legendę, wiedział kim jest i w jaki sposób chciał być zapamiętany. Większej kontroli nad swoim wizerunkiem autor mieć nie może niż napisanie powieści o swoim alter ego i rzucić komentarz o prawdziwych zmyśleniach, i bądź tu czytelniku mądry, zdecyduj, co jest prawdą, a co jest zmyśleniem. Ze świadomością, że nawet gdy to czytasz Hłasko z tobą gra.

P.S. A żeby dowiedzieć się, jakie alternatywne zakończenia "Pięknych" rozważał Hłasko, wystarczy sięgnąć po "Listy".

P.S.2. I na koniec jeszcze jeden cytat: "Może ulubionym aktorem Tyrmanda jest Hamprey Bogart. Moim też." 

Komentarze

  1. Bardzo ciekawa opinia.
    Hłasko jeszcze przede mną a już dawno powinien być za mną.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak wiele książek, tak mało czasu...
    Trzeba umieć wybierać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz